niedziela, 4 czerwca 2017

Kocham starą Słaboniową!

Stara Słaboniowa i Spiekładuchy - Łańcucka Joanna
JOANNA ŁAŃCUCKA
STARA SŁABINIOWA i SPIEKŁADUCHY

Każda kultura ma swoje baśnie, duchy i piekielne stwory, siedzą sobie w folklorze, w wiejskich bajaniach i zabobonach i spokojnie czekają, aż ktoś je na nowo odkryje. Przez wieki wyjaśniały to co niewyjaśnione, strzegły moralności i porządkowały świat, ale wypierane przez chrześcijaństwo, „nowoczesność” i modę na inne, mniej rodzime stwory pochodzące z innych kultur pochowały się po kątach świadomości kulturowej i egzystują jeszcze tylko w bajkach, ale czy na pewno?


Czytałam ostatnio dwie, trzy powieści (i to dobre także pani K.B. Miszczuk) bazujące na dawnych słowiańskich wierzeniach i przyznam, że było to dla mnie bardzo ciekawe i inspirujące czytelnicze doznanie.


„Starą Słaboniową i speikładuchy” poleciła mi koleżanka Iwona Mejza znająca moje literackie preferencje i rzeczywiście się nie pomyliła. 

Ta powieść, to nie jest tylko i wyłącznie powieść o tytułowych „spiekładuchach”, ale także o ich trwaniu, pojmowaniu i funkcjonowaniu w wiejskiej kulturze przez lata.

Takich starych Słaboniowych z ich opowieściami i wiedzą jest coraz mniej, zastąpiło je Google i filmy o inwazji zombie, ale gdyby się dobrze przyjrzeć, to właśnie zombie są dla kultury choćby Haiti tym czym dla nas przez wieki były strzygi albo wąpierze.

Opowieść rozciąga się na lata i podzielona jest na rozdziały – opowiadania - z których każde dotyczy tej samej społeczności, ale innego wydarzenia. Połączone są one klamrą fabularną, stanowi ją historia samej Słaboniowej, która ( i kobieta i historia zarazem) jest mocno niebanalna i wcale nie taka znów sielsko-anielska.

Na samym początku poznajemy wieś i nie jest to miejsce stylizowane, nie ma tu nic z „urokliwości” przesłodzonych obrazków, to wieś prawdziwa, taka gdzie bywa zimno, głodno i paskudnie, gdzie każda zagroda podlana jest litrami gorzały i świeci podbitymi oczami „ukochanych żon i matek”.

Gdzie króluje paternalistyczne podejście do rodziny i dzieci, wiejskie poczucie „przyzwoitości”, które z przyzwoitością czasem niewiele ma wspólnego.

Ta wieś to wszechświat. Maleńki, swojski, swojsko groźny. Rustykalny, przaśny, ale też rozbuchany seksualnie, pełen pokus i mrocznych tajemnic. Reszta świata istnieje tylko w domyśle, na obrzeżu, w mieście, w radiu w starym telewizorze marki Rubin, a potem po latach w listach i opowieściach o Unii Europejskiej.

Te światy się nie przenikają. W pewnym sensie się nawet wykluczają.

Słaboniowa jest osobą „widzącą” i „wiedzącą”, wie i widzi bo umie patrzeć, to cecha dziś rzadka u ludzi wpatrzonych w ekrany smartfonów, umie też dodać dwa do dwóch. Potrafi pomagać. Wymyka się zwykłym ocenom, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy jest zła czy dobra, ona jest chyba obok wszelkiej klasyfikacji i to w tej postaci jest genialne, jest jak diament o wielu barwnych obliczach, może i błyszczący, ale twardy.

Dodatkową, a gwarantuję wam nie jedyną zaletą tej książki jest narracja prowadzona w mocno wiejskim, ale nie nużącym stylu. Ta narracja to nie tylko fakty i dialogi, ale też cała otoczka niezbędna by opowieść stała się czymś więcej niż tylko zapisem zdarzeń. Pięknie poprowadzona, lekka, cudnie wiejska, świetnie zrozumiała, a jednak inna od wszystkich.

Język przystosowany do miejsca i do bohaterów jest równocześnie lekki, płynny, piękny, niesamowicie plastyczny. Jest w nim lekka, leciutka nuta „Konopielki” Redlińskiego, ale to taki tylko posmak. Z opisów wydobywają się nie tylko słowa i obrazy, ale i zapachy czy dźwięki wydzierane „słowem” przez autorkę z głębi serc czytelników, z odległych miejsc, z wakacji spędzanych u dziadków na wsi, ze wspomnień jak z cudownych baśni.

Język tej powieści zasługuje na szczególną uwagę, bo nie sposób pisać o”spiekładuchach” słowami nadającymi się do opisywania najnowszego modelu laptopa. One zasługują na mowę bardziej intymną, na to co gra w duszy, na zaśpiew, na soczyste przekleństwo... Zasługują na by o nich mówić pięknie.

Książka wydana w 2013 roku, a więc stosunkowo dawno temu, w zalewie nowości jakoś słabo przebiła się do świadomości czytelniczej, czego bardzo żałuję. Szkoda, że takie perełki nikną gdzieś w czeluściach księgarń zamiast cieszyć oczy i dusze czytelników.

Wpisana do kategorii „horror” nie powinna jednak tam się znaleźć, to raczej poetycka opowieść grozy, a poetyckości w niej więcej niż grozy, no i groza jest tu inna niż w horrorach. Jest wiele bardziej inteligentna i przemawia do serca i duszy, a nie tylko do instynktów.

1 komentarz: